Uzależniony od ruchu

Rowerem na Annaberg

          I stało się, w końcu i mnie się udało dołączyć do ekipy jadącej na Annaberg, czyli Górę Świętej Anny, lub jak mówi się w skrócie na "Ankę".

Link do trasy na sport's trackerze ;)
http://www.sports-tracker.com/#/workout/gizmo1985/f8lsgs30ejmg4kbs






           Jest to malownicza miejscowość położona w województwie opolskim. Jak sama nazwa wskazuje mieści się na górze, która zresztą skutecznie daje popalić rowerzystom wybierającym się w odwiedziny.
Znana jest przede wszystkim z Zespołu klasztornego Franciszkanów.
          Oprócz wspomnianego Zespołu Klasztornego warty wspomnienia jest również amfiteatr na 7 000 miejsc siedzących i 23 000 miejsc stojących. Robi zresztą niesamowite wrażenie, ale o tym później :)

          Ekipa na początkowym etapie liczyła 10 osób. Spotkaliśmy się w Gliwicach na Toszeckiej, aby omówić szczegóły wyprawy i wybraliśmy się w trasę. Pogoda zapowiadała się nie ciekawie, było dość pochmurno i parno, co delikatnie mogło sugerować burzę. Pojechaliśmy w stronę Pyskowic, aby odbić z Toszeckiej na Czołgistów :) Dalej w stronę Dzierżna, Pławniowic, aż do Ujazdu, gdzie odbył się pierwszy dłuższy postój. Na tym odcinku pogoda znacznie się poprawiła, a brak ruchu na drodze bardzo pozytywnie nastrajał co do dalszej wyprawy :) Postój zakończył się zaraz po tym, jak udało się zrobić zakupy w sklepie, który dość niechętnie chciał się dla nas otworzyć tego niedzielnego poranka :)

         Uzupełniwszy zapasy płynów chłodzących z jeszcze lepszymi humorami udaliśmy się w dalszą podróż :) Widoki dookoła nieziemskie, asfalt przyjazny.

Sam podjazd na "Ankę" trzeba przyznać, że jest dość wymagający, ale nie jest nie do pokonania ;)



Przed samym wjazdem do samego centrum jest punkt widokowy, żeby złapać ostatni oddech. Widoki są nieziemskie. Stoi sobie stoliczek, ławeczki, jest opis okolicy, luneta ;) Idealnie ;)











Kolega Michał wspina się swoim ciężkim sprzętem do punktu widokowego ;)










Na samej górze, oczywiście pamiątkowe zdjęcie u bram Klasztoru. Niestety nie zwiedziliśmy, ponieważ trwały Nabożeństwa, a nie było czasu, żeby poczekać na przerwę pozwalającą na wejście bez zakłócania spokoju. No nic, będzie motywacja do następnej wizyty ;)







             W drodze powrotnej zaczepiliśmy jeszcze o największy amfiteatr o którym wspomniałem na samym początku. Całość na prawdę robiła niezłe wrażenie.


Był czas na chwilę zadumy nad krawędzią amfiteatru :)












Pamiątkowe zdjęcie z Michałem i plecami Darka na dnie amfiteatru :) I czas było jechać dalej ;)
















Oczywiście widząc sanki grawitacyjne po drodze nie mogliśmy oprzeć się ochocie wydania 5 zł na tak emocjonujący zjazd ;) Jednym słowem, jak dzieci ;)

Ale przejazd naprawdę ostry i emocjonujący ;) Poza nylonowymi szmatami na końcu, które służą za znacznik gdzie hamować :) Oczywiście nie wiedziałem i w dziób dostałem ;)







Podjazd po emocjonującym zjeździe nieco bardziej relaksujący ;)
No i niestety czas na powrót w stronę domu ;)











           Droga powrotna jak można się było spodziewać po podjazdach była dość intensywnym zjazdem ;) Lekko pochylony bez używania pedałów osiągnąłem 50 km/h ;) Wiatr we włosach, dźwięk opon, coś pięknego ;) Zjazd trwał z dobre 10 minut ;)

          Jadąc zaczepiliśmy jeszcze o Biedronkę zakupić artykuły spożywcze na ognisko ;) Cel podróży i ogniskowania -> Jezioro Srebrne ;) Po lekkim poszukiwaniu drogi prawie zostaliśmy przejechani przez pijanego kierowcę w PIkaczento (jako przykładni obywatele zgłosiliśmy ten fakt na 112 ;) ).


           Jezioro srebre, bardzo ładny przybytek, jednak okazało się, że kazano nam zapłacić 5 zł/os za wjazd :) Miło się uśmiechając pojechaliśmy dalej ;)

           Po dłuższej trasie w końcu znaleźliśmy jakiś zbiornik wodny, gdzie mogliśmy się rozbić ;) Powstało ognisko, kiełbaski poszły w ruch.



Pyszna kiełbasa, doborowe towarzystwo, fajna miejscówka pozwoliła nam na regenerację sił ;) Przy okazji poznaliśmy przemiłego Pana Leśnika :)














Czekając na goniącego nas 11-go uczestnika wyprawy Bartka był również czas na drzemkę ;)








         Bartek dogonił nas szczęśliwie i mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Słońce świeciło w plecy, wiaterek lekki łagodził gorąco, pogoda rewelacyjna. Dogoniwszy grupę, która nieco wcześniej pojechała przed siebie sukcesywnie połknęliśmy ostatnie kilometry rozdzielając się na ekipy Gliwice / Zabrze + R. Śl. na ścieżce technicznej wzdłuż autostrady.


        Ekipa Zabrzańsko/Rudzka postanowiła zaczepić jeszcze o lotnisko ;) Gdzie udało się nam pooglądać start człowieka z silnikiem na plecach ;)



        Z lotniska droga prowadziła już prosto do domu przez Pszczyńską, gdzie niestety udało mi się nie wypiąć z kosza w pedale i zaliczyć przewrotkę na skrzyżowaniu. Nie wiem jak mi się to udało zrobić w każdym razie dość mocno stłukłem kolano ;) Wstałem jednak i podążyłem w kierunku domu. Na Knurowskiej rozdzieliliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę :)

         Podsumowując był to chyba najlepszy wyjazd jaki zaliczyłem w życiu. Impreza męcząca fizycznie, ale do polecenia wszystkim. Zrobione 153 km. 
          Zabawa przednia, towarzystwo jeszcze lepsze, pogoda boooska :)
Szacun dla wszystkich z ekipy za wytrwałość zwłaszcza dla Adasia i Bartka, którym faktycznie wyjazd dał popalić :) 

Aż czekam na następną podróż :) W planie jest wyprawa gdzieś, kiedyś z namiotem ;) 


Share This

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz