Uzależniony od ruchu

Trening, a dystans , czyli nie lekceważ przeciwnika !



W sobotę wystartowałem w kolejnych zawodach.
Tym razem dla odpoczynku było to 4,5 km w ramach Festiwalu Biegowego w Zabrzu, organizowanego przez aktywnezabrze.pl

Nie przygotowywałem się jakoś specjalnie do biegu, nie zwracałem uwagi co jem przed imprezą. Wziąłem to "na lekko", no bo przecież półmaraton przebiegłem, to 5 km nie zrobię ? :) 

Nic bardziej mylnego. ... Stanąłem na starcie, w pierwszym rzędzie, bo przecież szybki jestem, przecież to tylko 4,5 km. 

3, 2, 1 Start. 
Skręt w prawo, rozpędówka ... 200 m i czuję, ze nie utrzymam tempa. Im dalej, tym gorzej ... brak oddechu, zimne powietrze ... Słabo ... Dobiegłem do mety, ale był to bolesny bieg. 

Ostatecznie skończyłem na 9/15 miejscu z czasem 20:21. Czyli generalnie kompromitacji nie było aż tak strasznej, jednak nie było to to, na co liczyłem :) 

Uważam, że z każdej porażki powinno się wyciągać naukę, tak w tym przypadku poczułem na własnej skórze, że nie należy lekceważyć przeciwnika !. A drugi wniosek, jaki podsunął mi Przemek, to, że nie można być dobrym we wszystkim. Albo biegi na długie dystanse, albo krótkie i szybkie. 
Ja stanowczo wybieram długie dystanse, jednak wolę wolno i długo. 

Przyszły tydzień ostatni bieg na 5 km (Europa Centralna), następne NIGDY mniej niż 10 km ;) 

Motywator czwartkowy

Taka nutka wpadła mi w ucho w trakcie przeglądania czeluści internetu. I to w sumie tyle na dziś ... 


Była moc, nie ma mocy

Wybrałem się wczoraj na trening ....


Wróciłem 2 minuty później. Czemu ?
Wszystko mi przeszkadzało, deszcze, wiatr, zimno ... chodnik ... do tego zły dzień, zły okres, zły czas ;)


tak właśnie będę leżał i się obijał ;) 
Nie poddałem się, stwierdziłem, że bieganie to przyjemność i ma sprawiać frajdę, a nie być walką ze wszystkim... Tak - chyba się zmęczyłem ostatnimi treningami, zawodami :) Robię przerwę w tym tygodniu. Pierwsze wybieganie, to zawody w Zabrzu na 4,5 km w trakcie Festiwalu Biegowego :).

Miałem dobry czas w Bytomiu, więc należy mi się trochę odpoczynku ;)

Może w ramach ruchu znów zacznę rowerować do pracy, w końcu pogoda się trochę poprawiła (nie pada! ) ;)

Tyle i na temat ! :)




V Bytomski Półmaraton - mój pierwszy półmaraton w życiu

Niedziela 22.09.2013 to dzień V Półmaratonu Bytomskiego, czyli próby moich sił i mojej woli. Była dniem, na który czekałem bardzo długo.

           Nie ukrywam, że trochę się denerwowałem tym wydarzeniem. Tym bardziej, że czytałem różne rzeczy nt. trudności trasy, dużej ilości ciężkich podbiegów. Dzięki takim informacjom ostatnio trenowałem troszkę ciężej, przyzwyczajałem się do podbiegów, zwiększałem tempo.

         Przed samymi zawodami skorzystałem z rad bardziej doświadczonych biegaczy ;) m.in. dzięki dla Ani, którą pociągnąłem trochę za język ;)

Jak to było ? Było szybko ;)
Pobudka 7:00. Śniadanie, musli z minimalną ilością mleka, 2 kromki z miodem, zresztą nic więcej i tak by nie weszło ;) Pakować się nie musiałem, bo zrobiłem to dzień wcześniej.
9 rano byłem na miejscu. Może trochę wcześnie, ale w sumie nie było źle, bo mogłem "wchłaniać" atmosferę biegu.


Miasteczko biegaczy fot. Madzia D.

c.d. miasteczka fot. Madzia D.


Szybki numerek, skupienie na twarzy fot. Madzia D.



Kilka słów ze znajomymi, krótka rozgrzewka i już trzeba stanąć na starcie ;) Było fajnie, wesoło, ale pomimo tego w głowie kłębiły się różne myśli :) No nic, jeszcze słuchawki na uszy, jeszcze Endomondo start i poooszli ;)

i pooooszli ..... fot. Madzia D.


Tu STOP :)
Poszli, to za dużo powiedziane. Na starcie było 1808 osób, także zanim ogonek ruszył zdążyłem już się zniecierpliwić ;)

Pierwsze podbiegi, rozeznanie trasy. Fajna atmosfera, będzie dobrze :) Krótka pogawędka z Przemkiem na 4 kilometrze i biegniemy. Podbiegi faktycznie duuże i długie, ale pierwsze okrążenie, czasy ok 5:10, także lepiej niż zakładałem. Pierwsze kółko poszło - treningi dały rezultat.

Pierwsze okrążenie fot. Madzia D.



Dobieg do mety, biegacze na 10 km prosto do mety, my lecimy dalej. Coś pięknego, tłum krzyczy, bije brawo. Głośno !. Rewelacja !. Jak się później okazało w tłumie była moja ekipa techniczna, której nie zauważyłem ;)


Zaczyna się drugie okrążenie. Pierwszy podbieg i już wiem, że będzie ciężko, ale biegnę. Wychodzimy na płasko, czasy znowu koło 5:10, momentami poniżej 5:00, myślę jest dobrze. ... biegnę i biegnę, muzyka w uszach jest moc... 15 kilometr opadam z sił, szybki strzał energy gela :) i lecimy dalej. Wszędzie ludzie, wszędzie tłum. 18 km opadam z sił, ale tłum krzyczy bieeegnij, dalej, nie można nie słuchać i biegnę ;)
19 km, 20 km i już widać metę ... biegnę, wpadam między ludzi, tłum krzyczy ... dodaję gazu, przebijam piątkę organizatorowi, wpadam na metę ... reszta dzieję się sama ... ktoś mi wiesza medal, ktoś mi wciska Powerade do łapy ;) Idę ściągnąć chip z buta .... rozwiązuję, ściągam, ale nie mam siły już zawiązać buta ;) Siadam na trawie i czekam, aż mnie znajdą ;) ... Coś pięknego ... mam, dostałem, zdobyłem ;)
Upragniona meta fot. Klaudia Fąferek-Jaworska

Meeta fot. Madzia D.



MAM ! fot. Madzia D.

Upragniony medal


Miejsce 555 z czasem brutto 01:49:37



Czy było warto ? TAK, było warto :) 
Czy bolało ? TAK, bolało, ale i tak było warto ;) 
Czy jeszcze pobiegnę ? TAK ! TAK ! TAK !

Uczucie iście niesamowite. Odczucia w głowie nie do opisania, zastrzyki endorfin. Radość, euforia, wzruszenie, że Ci wszyscy ludzie przyszli kibicować m.in. Tobie. Uśmiechy, brawa, przebite piątki ... coś pięknego.

Możecie mówić co chcecie, ale to działa na psychikę, działa pozytywnie. Nie ma już rzeczy niemożliwych ! :)


Słów kilka o organizacji: 
           Nie mam w sumie nic do zarzucenia, oprócz słabego oznaczenia parkingu. Wystarczyła jedna strzałka z informacją i nie byłoby zbędnego zamieszania z samochodami, które były, a być nie powinny. Trochę zamieszania z wynikami i troszkę za długi czas oczekiwania na losowanie .... Ogólnie było ok, podziękowania dla organizatorów, wolontariuszy, służb ;)

            Oczywiście podziękowania dla osób, które były ze mną :) Agi, Magdy, Tomka, Przemka i innych ;) za wsparcie i towarzystwo ;), a także dla Karoliny, która dumnie wspierała mnie przez Endomondo i Peeptalk ;)

Chciałem też podziękować wszystkim kibicom. Bez Was ten bieg nie miałby takiej atmosfery ! 




V Bytomski Półmaraton czas zacząć

Tym oto sposobem dziś odwiedziłem Bytom, żeby odebrać pakiet startowy. Według listy jest około 1700 ludzi zapisanych na jutrzejsze zawody.

                    Na miejscu odwiedziłem salę gimnastyczną, w której dość sprawnie były wydawane pakiety. Na ścianie była lista startowa. Numery były podzielone na stanowiska, dzięki czemu nie było kolejek.



Zielony - kolega Tomek odbiera numerek

Sprawnie rozładowywane kolejki

        Po odebraniu numerka i chipa startowego należało wypełnić karteczkę z pytaniem konkursowym i udać się po koszulkę w pięknym, wściekle żółtym kolorze ;) 


Punkt wydawania koszulek

Cały zestaw startowy - koszulka + numerek idealnie pasuje do moich półkompresyjnych skarpetek i butków biegowych ;)

Pakiet startowy + moje zabawki

Chwila przeglądania internetu i chip znalazł się w butach - mam nadzieję, że dobrze zamontowany, ponieważ jest to mój pierwszy raz ;) 


montaż chipa

zamontowany chip

Ogólnie nie było bałaganu, wszystko wydawane sprawnie i szybko. Zobaczymy jak będzie jutro ;)
Trasa przejechana samochodem, sprawdzona .... nie będzie łatwo ... ;)

Będzie dobrze, musi być ;)
Na górze bloga licznik odliczający czas ;)

Trzymajcie kciuki ;)




Nike Downshifter 5 - test

Jak to w życiu każdego biegacza bywa nadchodzi ta chwila, kiedy trzeba zmienić butki do biegania na coś nowego, lepszego ....

Wybór padł na produkt Firmy Nike, a dokładnie Nike Downshifter 5.

Nike Downshifter 5


Trochę informacji technicznych: 


Cholewka
  • Obszerne wstawki z przewiewnego meshu pomagają zachować odpowiednią wentylację w trakcie biegu.
  • Strategicznie rozmieszczone wstawki ze skóry syntetycznej stabilizują stopę.
  • Zintegrowany z wiązaniami system stabilizujący w środkowej części buta dla lepszego dopasowania do stopy

Podeszwa środkowa
  • Zastosowanie lekkiej pianki Phylon na całej długości buta zapewnia dobrą ochronę stopy przy kontakcie z podłożem.
  • Dopasowana do męskiej stopy konstrukcja w okolicy pięty amortyzuje siłę uderzenia o podłoże oraz znacznie ułatwia rozpoczęcie prawidłowego procesu przetaczania.

Podeszwa zewnętrzna
  • BRS 1000 guma węglowa sprawia, że podeszwa buta nie zetrze się szybko i dłużej będzie można w nim trenować.
  • Waflowy profil zapewnia doskonałą przyczepność przy bieganiu oraz częściowo tłumi uderzenia stopy o podłoże.
  • Specjalny układ nacięć zapewnia elastyczność buta i ułatwia przetaczanie stopy.


Pierwsze wrażenie: 

      Buty bardzo lekkie, a zarazem solidnie wykonane. Kolorystyka, to kwestia gustu, ale generalnie w modzie dla biegaczy przestają górować czernie. Szeroka podeszwa powoduje pewne rozłożenie ciężaru. Buty oferują dużo miejsca na palce i spory komfort nawet dla biegaczy z płaskostopiem. Są to buty neutralne, czyli bez systemów podparcia dla wad stopy, ale mnie osobiście takie najbardziej odpowiadają.

Nike Downshifter 5

Nike Downshifter 5


Wrażenia po pierwszym treningu: 

         Bardzo przyjemne w pierwszym kontakcie. Biegnie się w nich lekko. Podeszwa zapewnia amortyzację dla pięty, palce umożliwiają wygodne odbicie. Miejsca na same palce jest dużo, ale nie na tyle dużo, żeby powodowało to luźne ich latanie i otarcia. Pomimo pierwszego treningu widzę sporą różnicę w użytkowaniu, co potwierdzają czasy na poszczególnych odcinkach. Byłem zdziwiony, jak wiele mogą wnieść do treningu nowe, wygodne buty.




Nike Downshifter 5

Nike Downshifter 5

Podsumowując:

       Bardzo wygodne buty, za rozsądną cenę. Występują w różnych wariantach kolorystycznych, przez co każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Buty nie posiadają wyszukanych systemów wsparcia stopy (neutralne), więc osoby przyzwyczajone do takich rozwiązań mogą być rozczarowane. But miękki, dobrze trzyma się na nodze i nie sprawia problemu podczas treningu. But jest przewiewny, ale na tyle zostało zrobione to z rozsądkiem, że powinien również dać radę w chłodniejsze dni.  Zdecydowanie polecam !.

Ultramaratończyk - Dean Karnazes - recenzja


Ultramaratończyk - Dean Karnazes - to opowieść o niezwykłym człowieku i Jego niezwykłej pasji jaką jest nie tylko bieganie w ultramaratonach i na niewiarygodne dystanse, ale pasji do sprawdzania możliwości i granic ludzkiego organizmu. Historia o tym, jak nie tylko sprawdzić, czego może dokonać człowiek, ale jak podnieść tą granicę i zrobić jeszcze więcej, dać z siebie 110%. Jak dążyć do celu, nie poddawać się i osiągnąć zamierzoną metę.
   

      Pozycja bardzo dobrze napisana, autor lekkim piórem opisuje swoje życie. Mówi, jak to wszystko się zaczęło, opisuje największe przygody swojego życia. Książka na tyle lekko napisana, że kolejne strony połykane są w ekspresowym tempie, a przez całość się po prostu płynie. 




Co do odczuć po przeczytaniu tej książki ? 
       Na pewno uważam, że nie jest to tylko pozycja dla biegaczy i sportowców. Wydaje mi się, że powinien przeczytać ją każdy. Autor pokazuje, że życie nie polega na przejściu od urodzenia do śmierci w najbardziej wygodny sposób. Udowadnia, ze marzenia się spełniają, ale tylko wtedy, kiedy pracuje się na nie naprawdę ciężko i nie wybiera się najłatwiejszej drogi do ich zdobycia. 

       Sam autor w moim umyśle budzi mieszane uczucia. W tym co robi jest już tylko bardzo cienka granica to wariactwa. Jest to coś więcej niż tylko hobby, nawet więcej niż pasja. W tym co robi kryje się pewnego rodzaju obłęd i brak hamulców. Płynąc przez kolejne strony momentami zastanawiało mnie, czy to jeszcze pasjonat, czy już szaleniec. 
      Nie mniej ma cel, który prowadzi go przez życie. Dzięki pasji pomaga nie tylko sobie, ale również ludziom, a konkretniej chorym dzieciakom. 
     Ma kochającą i wyrozumiałą rodzinę, która znosi to razem z nim i potrafi zrozumieć to, co robi, a dobrze wiemy, że wsparcie bliskich to połowa sukcesu. Potrafi zarażać pasją innych, szerzy sportowego ducha, oraz daje dobry przykład swoim dzieciom. 

        Podsumowując jest to obowiązkowa pozycja do przeczytania. Dzięki formie biografii, a nie poradnika nie zanudzi nawet największego kanapowca ;) Ta lektura zmieniła coś w moim podejściu do treningów, po tym, co przeczytałem będzie mi głupio powiedzieć, że nie chce mi się iść na trening ... na moje małe 10 km :) 



Ultramaratończyk - Dean Karnazes - recenzja


Ultramaratończyk - Dean Karnazes - to opowieść o niezwykłym człowieku i Jego niezwykłej pasji jaką jest nie tylko bieganie w ultramaratonach i na niewiarygodne dystanse, ale pasji do sprawdzania możliwości i granic ludzkiego organizmu. Historia o tym, jak nie tylko sprawdzić, czego może dokonać człowiek, ale jak podnieść tą granicę i zrobić jeszcze więcej, dać z siebie 110%. Jak dążyć do celu, nie poddawać się i osiągnąć zamierzoną metę.  
   

      Pozycja bardzo dobrze napisana, autor lekkim piórem opisuje swoje życie. Mówi, jak to wszystko się zaczęło, opisuje największe przygody swojego życia. Książka na tyle lekko napisana, że kolejne strony połykane są w ekspresowym tempie, a przez całość się po prostu płynie. 




Co do odczuć po przeczytaniu tej książki ? 
       Na pewno uważam, że nie jest to tylko pozycja dla biegaczy i sportowców. Wydaje mi się, że powinien przeczytać ją każdy. Autor pokazuje, że życie nie polega na przejściu od urodzenia do śmierci w najbardziej wygodny sposób. Udowadnia, ze marzenia się spełniają, ale tylko wtedy, kiedy pracuje się na nie naprawdę ciężko i nie wybiera się najłatwiejszej drogi do ich zdobycia. 

       Sam autor w moim umyśle budzi mieszane uczucia. W tym co robi jest już tylko bardzo cienka granica to wariactwa. Jest to coś więcej niż tylko hobby, nawet więcej niż pasja. W tym co robi kryje się pewnego rodzaju obłęd i brak hamulców. Płynąc przez kolejne strony momentami zastanawiało mnie, czy to jeszcze pasjonat, czy już szaleniec. 
      Nie mniej ma cel, który prowadzi go przez życie. Dzięki pasji pomaga nie tylko sobie, ale również ludziom, a konkretniej chorym dzieciakom. 
     Ma kochającą i wyrozumiałą rodzinę, która znosi to razem z nim i potrafi zrozumieć to, co robi, a dobrze wiemy, że wsparcie bliskich to połowa sukcesu. Potrafi zarażać pasją innych, szerzy sportowego ducha, oraz daje dobry przykład swoim dzieciom. 

        Podsumowując jest to obowiązkowa pozycja do przeczytania. Dzięki formie biografii, a nie poradnika nie zanudzi nawet największego kanapowca ;) Ta lektura zmieniła coś w moim podejściu do treningów, po tym, co przeczytałem będzie mi głupio powiedzieć, że nie chce mi się iść na trening ... na moje małe 10 km :) 



Ultramaratończyk !

Nabyłem drogą kupna tą oto książkę ;)

Dean Karnazes - Ultramaratończyk

Jestem z tego niezmiernie zadowolony, i szczerze mówiąc cieszę się jak dziecko. Przeczytałem już sporą część i niedługo podzielę się z Wami wrażeniami z tej niezwykłej lektury. 

Niedzielne "nie" udane rowerowanie

Niedziela była dniem ogólnego jakiegoś takiego rozdrażnienia i pełna napięcia.

      Wróciwszy z zakupów pomimo kiepskiej pogody, nastroju i bólu w nogach po Grze Miejskiej postanowiłem iść pojeździć na rowerze.

       Jako, że niedawno kupiłem rower "MTB", który posiada "amortyzator" i jest 100 x lżejszy od poprzedniego postanowiłem go sprawdzić w terenie - chciałem się ubrudzić ....

     Wybór padł na hałdę w Biskupicach. Zapowiadało się dobrze ogromy podjazd, chyba z 45 stopni po luźnym gruncie. Bałem się trochę o łańcuch, ponieważ nie jestem jeszcze pewny sprzętu, ale o dziwo łańcuch wytrzymał .... było jednak jedno "ale". Nie wytrzymało montowane przeze mnie mocowanie koła z zaciskiem ... na szczęście było tylko za luźno zaciśnięte i koło zmieniło pozycję pod silnym naciskiem na podjeździe ...

... no i jednym słowem dupa z podjazdu .... zacisnąłem "z buta", ale podjechać nie podjechałem ... nie dałem rady :D

Na górze znalazłem to, czego szukałem ... las, krzaki i duuużo błota ... naprawdę chciałem się ubrudzić ...

       Zaczęła się zabawa, górki, góreczki, kałuże, błoto ... 10 minut i błoto miałem nawet na twarzy :), oczywiście musiało być znowu "ale"... zaczęło padać ... w sumie deszczu się nie boję, ale na złość było oberwanie chmury. Będąc przewidujący już w domu zapakowałem ważne rzeczy do worków, więc deszcz był mi nie groźny. Tak mi się przynajmniej wydawało. 5 minut wystarczyło, żeby nie było na mnie suchego fragmentu...no tak, z ubrudzenia wyjechałem mokry ...

       Obrałem kierunek na dom ... na domiar złego okazało się, że w połowie drogi do domu deszcz ustał. Padało tylko na hałdzie bliżej Rudy ... Wzrok suchych ludzi spacerujących widzących mnie mokrego i kapiącego bezcenny ...

Ogólnie miejscówka dobra do jeżdżenia i ma potencjał  ;) Jak się poprawi pogoda znowu tam zagoszczę !
Cel jednak został osiągnięty, zmęczyłem się, zmokłem, ubrudziłem ...

"Miłość i Wojenka" - czyli cieszyńska gra miejska

       I oto za namowami Agnieszki stało się. Sobota upłynęła pod znakiem Gry Miejskiej w Cieszynie. Trasa spora, jak na grę. Nie mieliśmy jednak wątpliwości, ponieważ organizatorem było Silesia Events, Firma, którą znamy, w której grach już uczestniczyliśmy, więc zabawa była zapewniona. 

Cieszyn przywitał nas deszczowo i pochmurnie, jednak dla łowców przygód pogoda nie jest straszna. 

Pierwszy rzut oka na czeską stronę


        O godzinie 12 stawiliśmy się, aby odebrać identyfikatory i wybrać nazwę drużyny - tym razem padło na "Szlachta z Zabrza".

       Początek taki sam jak zwykle. Otrzymaliśmy kopertę z przywitaniem, super długopisem, wytycznymi co dalej i o dziwo z pierwszym zadaniem.

       Pierwsza misja polegała na napisaniu listu od Sobieskiego do Marysieńki, lub na odwrót, przepełnionego uczuciami, oraz namalowaniu portretu Króla i Marysieńki na charakterystycznym tle.


Aga rysuje

Aga i Jej twórczość

Oprócz biegania, czasem też główkuje

Treść listu

        Za część graficzną odpowiadała Agnieszka, ja jako urodzony humanista zająłem się romantycznym listem Króla do Marysieńki :) Wtedy zaczęło też padać, z czego nie byliśmy zadowoleni ;) 

       Napisawszy list wybraliśmy się na rozeznanie terenu. Mogliśmy podziwiać przejazd orszaku królewskiego, ponieważ w tym samym momencie odbywały się obchody 330 rocznicy Bitwy pod Wiedniem. 

Orszak Królewski


         O godzinie 13:20 wybraliśmy się na Wieżę Ostatecznej Obrony w celu wysłuchania kilku słów wstępu i otrzymania dalszych wytycznych. Tutaj też było nam dane poznać Króla, oraz Marysieńkę. 

Rozpoczęcie


        Godzina 13:30 rozpoczęła się gra. Tutaj też bez zaskoczenia, karty z zadaniami, żółta, znana nam karta na punkty, mapa miasta dla nieobeznanych (takich jak my ;) ). Jak zwykle wszystko przygotowane i dopięte na ostatni guzik ;) 

Krótkie rozeznanie i czas start ;

Zadań nie będę dokładnie opisywał, ale powiem Wam, że było fajnie. Ogólnie opisując: 

         Jedno z zadań polegało na zapamiętaniu i odpowiedzi na pytania dotyczące broni. 
Jedno, polegało na napisaniu i przedstawieniu przepisu na potrawę śląską w języku z tamtej epoki :) 
      Było też czytanie napisanego na początku listu Królewskiej parze, było handlowanie fantami znalezionymi po drodze z kupcem, było nadawanie sygnałów morsem z wieży Piastowskiej :) 

         Najciekawszą atrakcją w moim odczuciu była szybka lekcja i wykonanie linorytu wymyślonego monogramu. Z wielu atrakcji ta była ciekawa, inspirująca, a ponadto wykonana matryca została na pamiątkę :) 

Wycinanie matrycy

"Drukowanie" z matrycy. 

      Całość gry zakończyła się o 16:30 w Domu Narodowym, gdzie czekały na nas upominki od sponsora, Firmy Tauron. Upominki nie byle jakie, bo dostaliśmy słuchawki, płaszcze przeciwdeszczowe, czapki, smycze, cukierki ;) Wszystko różowe :P

Od organizatora czekał słodki poczęstunek na uzupełenienie straconych kalorii :) 

        O 17:00 rozpoczęła się część kończąca. Przedstawienie postaci, losowanie nagród. Ku naszej uciesze udało nam się wygrać bon na 90 zł do restauracji historycznej "Pod Brunatnym Jeleniem". 
Nagroda główna była imponująca - pobyt 5-cio dniowy w Hotelu Gołębiewski w Karpaczu wraz z wyżywieniem i SPA. Cóż, brakło nam 2-óch punktów ;) - następnym razem już nie odpuścimy ! :) 
       Po zakończeniu losowania wybraliśmy się na spacer po Czeskiej stronie. Jak zwykle miasto dziwnie wyludnione, jakieś takie smutne, pozamykane. 

Zahaczyliśmy o dworzec kolejowy, którego nie zwiedziliśmy ostatnio ;) 

Dworzec Tesin

Dworzec Tesin

Dworzec Tesin

Po drodze naszą uwagę przykuła książka "50 twarzy Greya" po Czesku ;) 

Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a po Czesku ;) 


       Wygłodniali udaliśmy się na Pizze na polską stroną, na rynek. Knajpka nazywała się City Pizza. Wybór padł na pizzę z krewetkami 50 cm... Czas oczekiwania był straszliwie długi, ale było warto, pizza pyszna ;) Tak, zjedliśmy 50 cm pizzy w dwójkę ;) :P

     Z najedzonymi brzuchami, już bez większych przygód udaliśmy się do domu :) 


Podsumowując: 

Jak zwykle bawiliśmy się świetnie. W ciekawy sposób zwiedziliśmy miasto i poznaliśmy ciekawe miejsca. Poruszaliśmy się trochę, spociliśmy. Było idealnie :) 



Pamiątki po grze

Dzięki Silesia Events !!











Ruch inny niż zawsze

Zmęczony ostatnim tempem życia, treningami, pogodą postanowiłem wczoraj wybrać się z Agnieszką na basen.

Wybór padł na Neptun-a w Gliwicach.
W sumie wybór był nie przypadkowy, ponieważ zależało nam również na odwiedzinach w saunie, a tenże basen saunę posiada :)

           Powiem Wam, że mam mieszane uczucia. Ogólnie kompleks fajny, nowy. Basen z metalową niecką, fajne brodziki, mało ludzi. Nie podobało mi się to, że ratownicy byli zajęci sobą w czasie kiedy skaczące na główkę gnojki urządziły sobie zabawę w plucie sobie na głowę ... Nie fajnie ...

          W temacie sauny, do wyboru były 4 sauny, jednak były czynne tylko 2. Sauna mokra i IR. Pomyślane ogólnie super, dla chcących się ochłodzić wiadro z zimną wodą, pokój do odpoczynku, beczki z zimną wodą. Jednak i tutaj brak nadzoru. Mimo nakazu ludzie nie korzystali z ręczników, nie korzystali z prysznica ... Ale jak to mówią "Polak potrafi".

         Ogólnie jednak podsumowując było całkiem ok. Woda ciepła, ludzi mało. Cena również przystępna. 10 zł / h + 0,17 zł /1 min sauny. Do wyboru jeszcze 25 zł / cały dzień :)
Jako, że mam blisko, to dobre miejsce na relaks po pracy :)
Wymoczyłem się, popływałem, wygrzałem się w saunie, było ok ;) Polecam ! 

Koniec lata - początek lepszego

... w ten oto sposób kończy się nam lato.

         Podczas, gdy cały sierpień udało się jeździć do pracy rowerem, tak wrzesień już nie jest tak łaskawy pod tym kątem. Nie chodzi mi tu wcale o temperaturę, bo akurat niska temperatura nie przeszkadza mi w uprawianiu sportu, ale mam na myśli ulewne deszcze.

Mamy 11 dzień miesiąca, a już bilans mówi, że ten tydzień będzie bez rowerka ... czas kupić bilet :)

Załamanie pogody nie jest w moim przypadku takie złe.

     Dzięki dojazdom autobusowym mam czas na nadrobienie zaległości w lekturze. Nakupiłem książek, które czekały na lepszy moment, właśnie ten moment nadchodzi :)

     Brak dojazdów rowerkiem oznacza więcej energii, która pozostanie każdego dnia, co pozwoli na powrót do regularnego biegania. Wiem, że jestem dziwny, ale im zimniej, tym mam większą frajdę z biegania. Głupie, prawda ? :)

Będzie czas i energia, żeby odwiedzić basen, a co za tym idzie rozruszać trochę górne partie mięśni ;)
Jak widać załamanie pogody nie musi być załamaniem nastroju :) I tego się trzymajmy ;)

Jako motywator do treningów kupiłem sobie ostatnio długie spodnie do biegania na chłodniejsze dni. Napiszę kilka słów o nich, za czas jakiś :)

Jeśli  już mowa o zakupach, muszę się wybrać po nowe butki, bo moje już nie chcą :) W planie mam Kalenji Ekidden 75, tylko czekam na stosowną promocję :)


A jak u Was z planami, treningami i nastrojem ? :)

 

Po przeprowadzce !!

Skoro widzicie ten komunikat, nie znaczy to nic innego, jak to, że przenosiny się udały ;)

Była chwilowa przerwa, ale starałem się to robić w nocy, żeby nie pozbawiać Was lektury ;)



Pozdrawiam

Przeprowadzka

Kolejna przeprowadzka w moim życiu.

        Tym razem nie zmieniam lokum ja, tylko mój blog. Jako, że generuje już jakiś ruch i wciągnąłem się trochę w temat postanowiłem podarować mu w prezencie nowy adres.

        Tak więc wszedłem na stronę, zamówiłem i zapłaciłem. Teraz czekam na aktywację i będziemy się przepinać. Nowy adres www.uzaleznionyodruchu.pl .

Gdyby były jakieś problemy, proszę o cierpliwość, do środy postaram się przeprowadzić wszystko.

        Silnik i wygląd zostaje na razie bez zmian, także tutaj bez rewolucji, aczkolwiek kto wie, może z okazji 1 urodzin bloga już niedługo zmienię mu także całkowicie wygląd i obsługujący go silnik ;) Pożyjemy, zobaczymy.

        Będę się starał, żeby wszystko było również dostępne pod starym adresem, tak, abyście mogli mnie znaleźć w początkowym okresie po przeprowadzce ;)

Pozdrawiam

Wszechobecne NIE CHCE MI SIĘ

Nie chce mi się, nie mam siły, dziś nie mam ochoty, nie mogę .... 

           Przerażające, ale słychać to z ust coraz młodszych ludzi. Są to sformułowania używane do wytłumaczenia własnej słabości, lenistwa. Ktoś się oburzył na te słowa ? TAK, słabości i lenistwa. 

Myślicie, że mnie się zawsze chce ? NIE !
- patrzę rano na termometr, jest 8 stopni, nie chce mi się, ale wsiadam na rower i jadę do pracy :)
- patrzę na termometr, -15, nie chce mi się, ale dziś poniedziałek, trening, trzeba biegać ... 
- w telewizji dobry film, nie chce mi się, ale trzeba iść na trening ... 

            Koło niechcenia i niechęci  zamyka się i napędza samo siebie. Mechanizm, który nie pracuje w końcu się zastoi i już go nie ruszymy. Tak samo jest z naszym organizmem, jeżeli wmówimy sobie, że nam się nie chce, to nie będzie nam się chciało. Jeśli rozpędzimy się w naszym lenistwie, to łatwiej przyjdzie nam powiedzieć, że nie chce mi się, niż ruszyć się, wyjść z domu i zrobić coś ze sobą. 

             Znajdą się pewnie malkontenci, którzy stwierdzą, ja jestem śliczny, piękny, szczupły, nie muszę się męczyć. Nie prawda, ruch jest nie tylko dla chcących zrzucić parę kilo ... ruch pozwala na lepszą pracę organizmu ... po wysiłku uwalniają się endorfiny, które powodują pozytywne nastawienie do świata ... 

            Ruszając się łatwiej wytrzymać siedzący dzień w pracy, łatwiej znieść trudności i niepowodzenia dnia codziennego ... 

Brak czasu ? 
              Guzik prawda. Nie mówię tu o sporcie wyczynowym, o spędzaniu godzin na siłowni .... mam na myśli proste kroki, godzina, dwie tygodniowo, dla polepszenia zdrowia ... 

Recepta na ruch ? 
              Przeczytałem gdzieś, na którymś z blogów biegowych (nie pamiętam którym, jeśli czyta to autor, to odezwij się, podlinkuję chętnie :) ) stwierdzenie, że należy z własnym ciałem zawiązać pakt ... pakt pod tytułem - słuchaj ciało idziemy zrobić tylko rozgrzewkę, wcale nie będziemy się męczyli, a jak nie będzie fajnie, to wrócimy do domu ... I co ? I to, że większość z nas nie wróci bez treningu, bo skoro już wyszło się z domu to szkoda czegoś nie zrobić. A nawet jeżeli powrót nastąpił - mówi się trudno, ale już jest się lepszym od tych, którym się nie chce ...

              Pomyśl - chce Ci się rano iść do pracy ? Pewnie 90 % odpowiedziało NIE !
A widzisz, a jednak wstajesz z łóżka i idziesz, robisz codziennie to samo. Czyli nie jest z Tobą tak źle - potrafisz się zmotywować do działania ... więc zakładaj dres i do dzieła ;)  





 

Zabrze też chce biegać !


        Wszystkie miasta ościenne biegają. Gdzie nie zaglądamy, tam są jakieś zawody biegowe: Bytom, Mikołów, Katowice, Chorzów, Gliwice. Nie ważne czy są to biegi na 3, 5, 10, 21 km, ale są !

        Zabrze jako jedno z niewielu nie organizuje żadnych zawodów dla zapaleńców biegowych np. takich jak ja. Idąc tym tropem pojawił się pomysł, żeby wraz z Przemkiem i kilkoma innymi zapaleńcami zorganizować coś takiego w naszym mieście.



       Dlaczego Zabrze nie może mieć cyklicznego "Półmaratonu Zabrzańskiego" ? Będzie to okazja do ściągnięcia ludzi do miasta i pokazania im w ramach trasy najciekawszych zabytków w naszym mieście t.j. Sztolnia, Muzeum Górnictwa, czy Kopalnia Guido. Nie brakuje nam ciekawych ścieżek do biegania, trudnych tras z podbiegami. Nie musimy być gorsi !.

       Jesteśmy na etapie ogarniania jak to ugryźć, pierwsze kroki zostały już poczynione, więc nie ma odwrotu. UM chętnie wspiera aktywność fizyczną, więc jest duża szansa, że nam się powiedzie.
Chętnie przyjmiemy każdą dobrą radę i pomoc w organizacji :)

Udostępnijcie dalej, będzie łatwiej :)
Co Wy na to ?   

Biegam - przygotowuję się do półmaratonu

Z reguły jestem samoukiem i nie lubię planów, rygorów, e.c.t.

         Z bieganiem mam tak samo. Nie uznaję żadnych przygotowanych przez kogoś planów treningowych. Czuję najlepiej co dzieje się z moim ciałem i dążę do tego, żeby było efektywnie, szybko, ale w zgodzie z organizmem.

Czy robię dobrze ? Może dobrze, może nie, wcale mi z tym nie jest źle :)

         Idąc dalej tym tropem rozpocząłem przygotowania do Bytomskiego Półmaratonu. W poniedziałek był trening 10 km na trasie z podbiegami. Udało mi się utrzymać tempo jakie utrzymuję na płaskim terenie, co zresztą bardzo mnie ucieszyło. Spytacie dlaczego podbiegi ? Dla nieobeznanych bytomska trasa jest bardzo pofalowana i wymagająca pod kątem podbiegów :)

         Wczoraj był sądny dzień jeżeli chodzi o moje bieganie ogólnie :) Postanowiłem sprawdzić, czy nie zrobiłem błędu zapisując się na te zawody. Przebiegłem 21 km. Endomondo podało mi, że zrobiłem to 2:13 minut, czyli nie najgorzej jak na pierwszy raz. Trasa oczywiście również pełna podbiegów, żeby nie było za łatwo :)

        Miałem to szczęście, że nie biegałem sam, towarzyszył mi Darek na rowerze, dzięki czemu miałem do kogoś gębę  otworzyć, a również służył mi jako wodopój :)

        Cała trasa upłynęła mi dość sympatycznie. Trochę kręciło mnie w żołądku - niepotrzebnie zjadłem duży obiad 2 godziny przed i koniec końców został bardzo dokładnie wymieszany, a dalej doprowadził do nocnych rewolucji żołądkowych.Ogólnie kryzys był pod sam koniec, ale poczucie humoru mnie nie opuściło i do samego końca miałem banana na twarzy :) Podoba mi się tempo, które praktycznie trzymałem na podobnym poziomie przez całą trasę niezależnie od nachylenia :)





         Dzięki temu treningowi doszedłem do tego, że będę musiał zabrać ze sobą jakieś picie, bo same punkty odżywcze mogą mi nie starczyć. Będę musiał też zabrać jakiś lekki batonik, po 17 km pojawił się lekki kryzys energetyczny :)
         Coraz bardziej przekonuję się również do zakupu skarpet kompresyjnych, jednak cena koło 99 zł trochę mnie odstrasza od tego pomysłu. Nie zmienia to faktu, ze będę musiał w końcu się zebrać i pomóc moim zmęczonym nogom ;)

       Ogólnie się udało. Coś niesamowitego osiągnąć taki cel, który dotychczas był całkowicie poza zasięgiem.
Czy bolą mnie nogi ? Bolą !
Czy mam zakwasy ? MAM !

       Ale nie poddałem się, wsiadłem rano na rower i przyjechałem nim do pracy 15 km ;) Bo trzeba być twardym ;)

      Wiem już, że 22 września sobie poradzę i to mnie bardzo mocno cieszy :) a czas ? czas jest na razie nie ważny :)

Na koniec podziękowania dla Darka za towarzystwo ;) I za pojenie ;) 

Deszczyk, a aktywność :)

Tak przeglądałem popularny portal społecznościowy i naszła mnie refleksja na temat pogody, która nieubłaganie staje się coraz gorsza.
Trenujecie, kiedy z nieba kapie ? Jak się zabezpieczacie przed tym zjawiskiem ? :)

U mnie wygląda to w taki sposób, że kiedy naprawdę leje to nie ruszam się z domu, jednak kiedy już trenuję, to nie uciekam do domu. Mam zawsze ze sobą woreczek, żeby schować najważniejsze rzeczy, np. telefon, portfel i tak właśnie kontynuuję.

Wczoraj biegając wieczorem złapał mnie lekki deszczyk i powiem Wam, że nawet mi się to podobało.

Dziś jednak jadąc do pracy podobało mi się nieco mniej. Wprawdzie nie padało, ale były mokre drogi, co w połączeniu z brakiem błotników (bo tak jest ładniej) skutkowało niesamowicie brudnym plecakiem, mokrymi nogami, mokrym dupskiem i wszystkim co było w zasięgu wody łącznie z wodą w oku. Doszedłem dziś do wniosku, że będę musiał rozejrzeć się za pokrowcem na plecak, ponieważ nawet spodnie, które miałem w plecaku były mokre, co z kolei skutkuje tym, że cały dzień dziś mam zepsuty, bo mokry ;)

Jak Wy sobie radzicie z gorszą pogodą ?  :)

Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku ;)

Rower po raz kolejny

           Jako, że to ostatni weekend wakacji, że pogoda miała być niezła wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Trasa była o tyle ciekawa, że nikt oprócz Kurczaka nie widział gdzie jedziemy. Wiadomo było, że jedziemy przez Wojkowice po Elę i że będzie dużo górek.

          Po przejechaniu 20 km zajechaliśmy na Elowe podwórko, by mogła do nas dołączyć jedyna kobieta wycieczki ;) Zapakowaliśmy się i ruszyliśmy. Po drodze przerwa w Netto na zakupy wysokocukrowych czekolad gorzkich :D

       Pierwszy przystanek był kilka kilometrów dalej w opuszczonej cementowni w miejscowości  Grodziec (dzielnica Będzina). Cementownia mieści się około 25 km. od Zabrza także niedaleko.


Sam obiekt prezentuje się niesamowicie nawet na mapach satelitarnych.


Trochę faktów z ciotki Wikipedii



"Cementownia Grodziec – cementownia mieszcząca się w Grodźcu (dzielnicy Będzina). Została uruchomiona w 1857 roku i była pierwszą w Królestwie Polskim, a zarazem piątą cementownią na świecie.Była to fabryka cementu portlandzkiego. Właścicielem był Jan Ciechanowski, a pierwszym dyrektorem był inż. Emil Konarzewski, który prowadził zakład przez 20 lat.Stanisław Ciechanowski, syn Jana, wydzierżawił, a w 1925 roku sprzedał Cementownię koncernowi belgijskiemu Solvay. Koncern Solvay prowadził rozbudowę zakładu aż do 1939 roku. Równolegle z rozwojem Cementowni nastąpiła ogólna poprawa sytuacji materialnej załogi, wybudowano mieszkania i inne obiekty socjalne.
Cement produkowany w tej fabryce był używany między innymi przy budowie Obszaru Warownego Śląsk.Przez długi czas pod Cementownią utrzymywano filar oporowy w zalegającym pod tym obiektem pokładzie węgla o grubości 1,8 m. Na skutek wyeksploatowania go przez Kopalnię "Grodziec", nastąpiły nieodwracalne szkody w obiekcie Cementowni i 31 lipca 1979 roku wstrzymana została działalność produkcyjna zakładu."



Miejsce magiczne, klimatyczne, po prostu rewelacyjne.

Uśmiechnięta ściana fot. Damian Łata

Jak tu nie zwiedzać, kiedy śmieją się do nas mury :) 


I do góry fot. Damian Łata

        Do jednego z kominów można było wejść. Można było nawet wejść na komin po drabince, jednak aż na tyle nie jesteśmy szaleni, stan ścian nie budził zaufania. 

Dziwne symbole fot. Damian Łata

Wszędzie na ścianach widoczne były dziwne symbole, być może zabawa dzieciaków, może coś więcej ... chyba wolę nie wnikać :) 

Na zwiedzanie marsz fot. Damian Łata

fot. Damian Łata

O dziwo obiekt nie jest ogrodzony, chociaż duża część konstrukcji trzyma się tylko na zbrojeniu.

fot. Damian Łata

fot. Damian Łata

fot. Damian Łata

Wszechobecna sztuka i rewelacyjne malunki na ścianach

fot. Damian Łata

fot. Damian Łata

Wnętrze silosa fot. Damian Łata

      Zbiorniki na cement. Było takich 3. Z czego ostatni największy był najlepiej zachowany. Fotki jednak nie udało się zrobić, ponieważ w środku panowały egipskie ciemności, za to było niesamowite echo. 


         Po niemal godzinnym zwiedzaniu cementowni nastał czas na wyruszenie w dalszą drogę. 
Następna na mapie była Góra Siewierska. Niesamowite wzniesienie z jeszcze bardziej niesamowitym widokiem. Co ciekawe przewyższenie w tej miejscowości nie jest hałdą, co jest dość niespotykane na śląsku ;) 
Góra Siewierska fot. Damian Łata

Góra Siewierska fot. Damian Łata

       Jako, że dojazd zgodnie z obietnicami Kurczaka prowadził cały czas pod górę był czas na odpoczynek, posilenie się.
Góra Siewierska od lewej Ela, u góry Michał i Tomek fot. Damian Łata

Po pałaszowaniu zapasów przyszedł czas na zbadanie dalszej trasy i wybranie się w drogę :) 

fot. Damian Łata

fot. Damian Łata

Pęknięta guma Eli ;) ( t.zn. guma od czujnika licznika ;) )

fot. Damian Łata

Znowu wzniesienia, akurat tych nie brakowało na naszej trasie ;) 


         Następny postój - lotnisko Pyrzowice. Krótki odpoczynek, toaleta, kontemplowanie i oglądanie samolotów, niestety za dużo ich nie lądowało ;) 

Wjazd na lotnisko z emocjami. 
W skrócie autobus ścina zakręt, Kurczak hamuje, Ela naciska przedni hamulec i staje dęba, ja za Elą hamuję i widząc, że będzie fikołek łapię w locie Jej koło. Koniec końców wszystko skończyło się na strachu :)

fot. Damian Łata

Dalsza droga w stronę domu upływa już bez większych emocji. 
Krótka pauza w Świerklańcu, lody, odpoczynek, głupie fotki. W tym miejscu Ela wyrusza w drogę powrotną do Wojkowic, my udajemy się w kierunku Zabrza. Po drodze opuszcza nas Skud, który odbija na Gliwice. 
fot. Damian Łata

fot. Damian Łata


Do domu dojeżdżamy bez większych przygód :) 

Podsumowanie: 
Kilometrów : ~96 km
Czas: 7 h

        Wyjazd bardzo udany. Męczący, ale przez to długo zapadnie w pamięci. Wszyscy dali radę, buzie były uśmiechnięte. :) 
         Cały zapis trasy znajdziecie na moim Endomondo. Niestety w dwóch kawałkach, bo jeden telefon nie wytrzymał i musiałem się przełączyć na drugi ;) 


Podziękowania dla fotografa Damiana Łaty za zrobienie i udostępnienie fotek ;)