Uzależniony od ruchu

Ruchowe podsumowanie lipca :)

Generalnie jestem zadowolony z lipca. Był to miesiąc urlopowy, więc spodziewałem się gorszych wyników. Znalazłem jednak motywację, żeby wyjść na trening i zrobić parę kilometrów.

Lipiec jest też miesiącem, gdzie zrobiłem swój pierwszy nieformalny maraton o czym już pisałem. 

Może i mogło być więcej treningów biegowych, jednak przy takiej różnorodności treningów formalnie brakuje już lekko siły...





Przyszły miesiąc planuję trochę spokojniej biegowo. Bieganie będzie bardziej regularne, jednak na mniejszych dystansach.

Do przodu i już ! :)

Maraton !, czyli jak zrobiłem swoje pierwsze 42 km !

Fotka zrobiona po 26 km ;) Wracamy !
"Jutro koło 7 lecę na Chudów  ktoś chętny ?" - tak to się zaczęło. A dokładniej takim postem na Facebooku. (Chudów, to taki mały zameczek nieopodal miejsca w którym mieszkam.)

Miała być lekka przebieżka tam i z powrotem w sympatycznym towarzystwie. Byłem w towarzystwie samych kobietek.
Z (Karoliną, Justyną, Krysią ) - Night Runner Zabrze 
i Madzią - fotografem na rowerze !.

Upał niesamowity, ale nie odstraszała nas nawet wizja tego żaru lejącego się z nieba. Tak więc o godzinie 7:30 stawiliśmy się wszyscy na miejscu i pobiegliśmy. Trasa mijała nad wyraz lekko i sympatycznie. Tempo konwersacyjne, bez napinania, miało być fajnie. No i było fajnie. Śmiechu kupa, pogaduchy. Dużo wody, Dziewczyny pochłonęły lody i było fajnie.



Biegliśmy przez Badwater ;) 
Każdy w tą sobotę biegł dla siebie. Z lekkiego biegania wyszły lekkie rekordy ;) Średnio Dziewczyny zrobiły po 30 km, co dla każdej było życiowym rekordem w długości biegu ;) Postanowiłem Im towarzyszyć, a do domu jeszcze kawałek. Z tego radosnego biegania zaświtała mi myśl w głowie, czemu nie polecieć pełnego 42,195 km ? 

I tak oto dobiegłszy nieopodal punktu zbiórki każdy rozbiegł się z swoją stronę. Asystowany przez Magdę postanowiłem nieco naokoło biec do domu, a w nogach było już 34 km.

Jak się biegło ? Upał niesamowity, w nogach ogień. Przebiegnięta trasa dawała mi się we znaki. Trasa była nie tylko asfaltowa, ale było nieco lasu, błota, jednym słowem nie moich terenów.


Na 40 km nie było już mi do śmiechu ;) 
Nie będę nikomu opowiadał, że było fantastycznie, cudownie, nic nie bolało a na niebie fruwały ptaszki. Do 36 km jakoś szło, było ciężko, ale do zniesienia. od 37 km wzwyż było bardzo ciężko. Była motywacja, ale nogi już nie chciały. To była chyba ta "ściana". Nie pomogło picie, polewanie się wodą. Nogi nie mogły i koniec. Jednak ja znalazłem schodki, które pozwalały przejść nad tą ścianą, swoistą drabinkę, która pomogła mi dolecieć ;) 

Fotka zrobiona na 40 km, na twarzy już nie ma uśmiechu, chociaż już 2 km dalej wrócił na dzioba ;)


Na 42 km było już wesoło, radośnie i nawet nie tak ciepło ;) 
Udało się, jestem zadowolony. Nie ważne w jakim tempie, ważne, że udało mi się zdobyć cel. Ważne są endorfiny, ważna jest radość i satysfakcja. A dodatkowo udało mi się dać duży zastrzyk Pomocy Mierzonej Kilometrami !. 



Nawet nie wiecie, jaka przyjemny był prysznic po 5 godzinach w tym palącym Słońcu. A jaka opalenizna została na rękach i nogach ! :)

Dzięki wszystkim za przemiłe towarzystwo, a Madzi dodatkowo za wsparcie i foteczki ! ;) 


PODSUMOWANIE:

Dystans:          42,820 km
Czas:                4 h 42 m 31 s (Maraton 4:37:41)
Wypita woda:  ok 4,5 l :P 

Realizujcie swoje cele, nawet kiedy inni twierdzą, że są śmieszne ! :) Tyle na dziś ode mnie ;) 

Wyprawa w Beskid Śląski cz.2 - Czantoria - Wielki Stożek

Trasa drugiego wypadu w Beskid Śląski prowadziła trasą: Czantoria - Szoszów - Wielki Stożek - Wisła Głębce



Nauczeni doświadczeniem, że lepiej iść wcześniej rano, zanim Słońce wstanie na dobre pobudka nastawiona była na 6 rano. Śniadanie, pakowanie i o 7 staliśmy już na przystanku. Niestety ani Agnieszki, ani mój urok tym razem nie zadziałał. Nie udało się złapać "stopa" (może dlatego, ze o tej godzinie prawie nic nie jeździło ? ) i musieliśmy jechać autobusem. 7:20 wsiedliśmy w autobus i udaliśmy się w kierunku Ustroń - Czantoria.







8:00 byliśmy na miejscu i ruszyliśmy w kierunku szczytu. Fajne uczucie ruszać na górę, kiedy wszystko pozamykane, cisza spokój, nawet kolejka nie chodziła. Za drogę podejścia wybraliśmy drogę pod kolejką.
Oj umęczyliśmy się co nie miara, podejście jest straszliwe. 3/4 trasy noga za noga ciągnęliśmy w górę, chociaż nie było najprzyjemniej. Po tym fragmencie odbiliśmy w lewo na jakąś drogę techniczną dla samochodów i szliśmy dalej już nieco bardziej płaskim odcinkiem. Jak się później okazało droga prowadziła do stoku narciarskiego, który również dość mocno nas zmęczył :) Było ciężko !



Na szczycie krótki odpoczynek, napojenie, fotka i można ruszać dalej.


Droga na Wielką Czantorię była już nieco bardziej zaludniona (poprzedni odcinek był pusty). Wiodła przez las, więc chwila odpoczynku od Słoneczka :) 


Chwila moment i byliśmy już na górze. Chwila na przemyślenia, napojenie i foteczki, a także na Kofolę w Czeskim sklepie ! :) Szybkie spojrzenie na mapę i można wędrować dalej ! 



Dalej, w drogę na Soszów. Były lasy, było z górki, było fajnie. Nogi zmęczone po podejściu na Czantorię bardzo się cieszyły. Znowu na początku trochę ludzi i dalsza część trasy w ciszy i spokoju, leśnymi ostojami ;).


Trochę drogi później - chyba ze 2 godziny dotarliśmy na Soszów. Znowu uwielbiana przez Agnieszkę konserwa, która jak widać po minie smakuje równie dobrze jak na poprzedniej wyprawie.


Chwila czasu dla fotoreporterów ! 


Był też czas na grzech ! Nigdy nie piłem w górach, jednak to piwko z sokiem mówiło do mnie, prosiło mnie, błagało. Wybaczcie więc tą słabość, ale Ja też człowiek :D


Pojedli, wypili i w drogę ! Na Wielki Stożek,



Na Wielkim Stożku przyszedł czas na analizę sytuacji. Mieliśmy już jakieś 7 godzin wędrówki w pełnym Słońcu. Szybki rzut oka na pogodę zapowiadał znowu załamanie i mocne opady deszczu. Mieliśmy iść na Kubalonkę, ale znowu wygrał zdrowy rozsądek i postanowiliśmy zejść zielonym szlakiem do Wisły Głębce, a stamtąd udać się do domu. Nie dobrze się poddawać, ale jak się później okazało, była to dobra decyzja, pogoda sprawdziła się co do sekundy. 

Zejście wcale nie było takie proste. Żwirowa droga, po której bardzo łatwo było zjechać. Trzeba się było pilnować. Po drodze znalazłem takiego oto małego grzybka :) 



Napotkaliśmy jakąś budowaną drogę, która fajnie komponowała się w krajobraz. Mam nadzieję, że nie pokryją jej asfaltem ! :) 



Zeszliśmy na dół, szybki look na mapę mówi nam, że jesteśmy w części Wisły zwanej Głębce (?). Ok, musi być tutaj jakiś autobus ..... owszem, był, 2 godziny temu. .... hmm, idzie burza, do domu jakieś 2 godziny, nie jest fajnie ;) Ale idziemy ;) Po drodze mijamy małą skocznię treningową. 


Urokliwy most, przed którym trzeba skręcić w te krzaki po prawej i tam jest szlak, który prowadzi do czarnego szlaku ! :) Pamiętajcie, bo my poszliśmy prosto i trzeba się było wracać ;)


Szlak prowadził dziurami, które chyba mało kto odwiedza. Przeszliśmy przez mały dworzec, kawałkiem drogi na Istebną, by następnie wejść w osiedle, skąd polami w las i tym lasem aż do Malinki.
Momentami trawa sięgała do pasa, co sugerowało, że nikt tamtędy nie chodzi. Jagody były ogrooomne, ale już nie mieliśmy siły ich zbierać ! :)

Na końcu spotkaliśmy przemiła Babcię, która stwierdziła, że gratuluje nam sił, żeby przejść taki kawał drogi. Pogawędziliśmy o pogodzie, jagodach i poszliśmy do domku. Ha, poszliśmy.... ponad 4 km szliśmy i nikt ! nie chciał się zatrzymać, a autobus za 40 minut :)

Doszliśmy do domu, jak dwa cienie. Jeszcze jedno podejście, jedno wzniesienie i byliśmy w domu. Piękna przygoda. Prysznic, zmiana ciuchów i na ogródek na kolację ! Cycki z kuraka i pomidorki z ogórkiem .. mmm ;)



PODSUMOWANIE: 

CZAS:         10,5 h + 0,5 h busem
DYSTANS: 27 km + 14 km busem
KOSZT:      12 zł bilety na autobus, 6 zł browar z sokiem na Soszowie :) 




Okulary sportowe Solano SP 20044 C - test

Jakiś czas temu dzięki uprzejmości firmy Solano trafiły w moje ręce okulary sportowe model SP 20044 C. 

Okularki, które bardzo cenię i lubię ten typ. Posiadają wymienne szkła w trzech kolorach. Dlatego też ucieszyła mnie bardzo informacja o ich otrzymaniu. 


PIERWSZE WRAŻENIA:
Okularki dość dobrze dopasowane do twarzy. Wygodne, dość mocno opinające. Dzięki noskom bardzo wygodnie leżą i nie spadają, nawet przy mocno spoconej skórze. Są lekkie, dzięki czemu po jakimś czasie zapominamy, że mamy je założone. 





SZKŁA: 
W zestawie otrzymujemy 3 rodzaje szkieł. 

Ciemne - z filtrami UV. Idealnie nadają się do używania w słoneczne dni. Niestety ten model nie posiada polaryzacji, którą bardzo lubię i cenię w okularach. Jednak mimo jej braku zastosowane filtry powodują, że przejrzystość tych okularów jest nietypowa i bardzo dobrze patrzy się przez te szkła. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mnie odpowiadają. 

Żółte - rozjaśniające. Idealnie nadają się do poruszania w pochmurne dni. Doskonale rozjaśniają i poprawiają widzenie w gorszą pogodę. 

Białe - bez koloru, idealnie nadają się jako szkła ochronne np. podczas jazdy na rowerze w nocy. 





WARUNKI TESTÓW: 
"Poligonem" dla moich testów jest moje życie codzienne, które związane jest z dość dużą aktywnością fizyczną. Sprawdzałem je zarówno w trakcie treningów biegowych, zawodów biegowych, jeżdżenia na rowerze, chodzenia po górach, korzystania z basenu. 

Muszę przyznać, że byłem pozytywnie zaskoczony ich wygodą w codziennym użytkowaniu. Dostrzegałem ją zwłaszcza podczas zawodów biegowych, ponieważ od dłuższego czasu nie potrafiłem znaleźć okularów, które byłyby dopasowane i nie przeszkadzały. Solano takie właśnie są. 



Na rowerze również sprawdzają się doskonale. Zarówno w słoneczne dni, jak również w pochmurne, oraz w nocy. Nie wyobrażam sobie jazdy na rowerze bez okularów. Dzięki wymiennym szkłom i wygodnemu etui jest możliwość szybkiej zmiany koloru. 


Równie dobrze sprawdzają się w górach i podczas innych aktywności, których opisywanie nie miałoby końca :) 


PODSUMOWANIE:
Jeżeli szukasz wygodnych, uniwersalnych okularów w rozsądnej cenie polecam ten model. Lekkość, wygoda, dobre dopasowanie sprawiają, że okulary są warte swojej ceny. 








Wyprawa w Beskid Śląski cz.1 - Skrzyczne - Cienków

Wybór pierwszego wypadu w Beskid Śląski padł na trasę Skrzyczne - Malinowska Skała - Zielony Kopiec - Gawlasi - Cienków. 


         Trasa dość trudna przy warunkach pogodowych, w których przyszło nam wędrować. Szlak bardzo wyeksponowany, a z nieba lał się żar i blisko 40 stopni w Słońcu. Widoki jednak rekompensowały wszystkie niedogodności. 

     Pobudka 7 rano, śniadanko i w drogę. 
No właśnie, jakoś trzeba dostać się do Szczyrku i tutaj pierwsza niespodzianka. Z Malinki do Szczyrku nie kursują żadne autobusy. Jedzie wprawdzie do Salmopolu, ale na nasze nieszczęście już odjechał. W sumie niewiele by nam to dało, bo z Salmopolu na Skrzyczne jest jeszcze sporo deptania. Postanowiliśmy złapać "stopa". Pierwsze machanie, pierwszy samochód i już jedziemy. Kierowcą czerwonego Seata, który nas zgarnął okazała się przemiła kobieta, z Bielska Białej. Na nasze szczęście jechała w naszą stronę do pracy :). Pierwsza część trasy upłynęła na miłej pogawędce i zgubionej wodzie ;). Wysiadając z plecaka wypadła mi butelka z wodą. Na szczęście zorientowaliśmy się wchodząc na szlak, bo mogłoby być ciężko. 


O godzinie 9 byliśmy już u wejścia na szlak. Miał być wjazd kolejką, stwierdziliśmy jednak, że wchodzimy. 

Na całej długości trasy mieliśmy przyjaciółkę w postaci małej suczki. Szła z nami aż na samą górę ;). 

Na górze odłączyła się od nas i poszła szukać jedzenia u turystów odpoczywających i posilających się ;) 

 
 W połowie drogi na Skrzyczne znajduje się stacja przesiadkowa kolejki. Skrzyczne - Jaworzyna. Była chwila na odpoczynek, podziwianie widoków i rozpaczanie, że jeszcze tak daleko, wysoko i stromo ;).

W drodze na górę urządzaliśmy sobie pogawędki z ludźmi wjeżdżającymi kolejką na górę :).

Była też chwila na zrobienie sobie wspólnego zdjęcia. Autorem zdjęcia jest jakiś losowy Pan, który poprosił mnie o wykonanie Im zdjęcia w zamian za nasze zdjęcie :) 

W sumie ... dlaczego nie ;) 






Ze stacji przesiadkowej na Skrzyczne szliśmy jeszcze z godzinę. W sumie była to chyba najtrudniejsza część podejścia. Było dość stromo, a do tego było coraz bliżej południa i coraz mocniej Słońce dawało popalić. 
Udało się jednak ;). Chwila przerwy, podziwianie widoków, uzupełnienie niedoboru płynów, kilka fotek i w drogę. 




Jak wspomniałem wcześniej trasa była cały czas mocno wyeksponowana. Podłoże z kamyczków i cały czas czuliśmy się jak na patelni.

Masakra totalna, jednak widoki całkowicie rekompensowały trudy wędrówki


Pejzaż dość monotonny, ale urokliwa była wędrówka po szlaku, na którym widzimy trasę po której podążamy. Z góry widać było jezioro Żywieckie, Międzybrodzkie i całą okolicę !. 

Idąc noga za nogą dotarliśmy do kolejnego punktu pośredniego, którym była Malinowska Skała. 


Trasa chyba ciężka, bo buty któregoś z wędrowców zakończyły żywota właśnie w tym punkcie. Swoją drogą dość osobliwy widok ;) .
Przyszedł czas na posiłek. Cytując moją Agnieszkę "byłam tak głodna, że nawet konserwa mi smakowała". Nawet nie wiecie, jaka smaczna jest konserwa i chleb tostowy na wysokości 1152 m.n.p.m.



Reszta trasy była już dość męcząca i strasznie się dłużyła. Początkowo chcieliśmy iść aż do Magurki Wiślańskiej, ale stwierdziliśmy, że brakuje nam wody, a przy tej pogodzie daleko nie zajdziemy. Dodatkowo na horyzoncie pojawiały się pierwsze chmury, które mogły zwiastować pogorszenie pogody. Nauczeni ostatnimi doświadczeniami na Baraniej Górze postanowiliśmy schodzić. Doszliśmy do Gawlasiego i skręciliśmy na żółty szlak. 



W tym miejscu wspomnę, że udało mi się zrealizować marzenie o szlaku bez ludzi. Od Zielonej Skały, aż do Cienkowa nie spotkaliśmy żadnych ludzi. Szlak faktycznie nie był jakiś urodziwy, ale też był dość prosty. 

Na tym fragmencie pokusiłem się o jedzenie malinek. Skubiąc krzaczek usłyszałem chrumkanie kawałek dalej, jak się okazało był to dzik. Nie wdawaliśmy się z nim w dyskusje, tylko udaliśmy się w stronę domu. 
Żółty szlak dłużył się niesamowicie, woda się kończyła, a końca widać nie było. 

Po 1,5 godziny dreptania widać już było kolejkę z Cienkowa. Nawet nie wiecie jaki to był kojący widok. Po dwóch godzinach doszliśmy na Cienków, udaliśmy się po zakup wody prosto z lodówki. I co ? I zaczęło padać i grzmieć. Podreptaliśmy do stacji kolejki z nadzieją, że może się uda. Nie, nie udało się, kolejka była wyłączona, burza szalała jeszcze mocniej, a do tego zaczęło łupać gradem. 

Przyszedł Pan z obsługi kolejki, zasięgnąłem języka i okazało się, że nie ma wizji uruchiomienia kolejki z uwagi na warunki, a na dół zostało jakieś 40 minut marszu. Światełko w tunelu uruchomiła informacja, że jeżeli nie uda się odpalić kolejki zostaniemy zwiezieni na dół samochodem terenowym (jeah !) :). 

W tak zwanym międzyczasie warunki pogodowe zaczęły się poprawiać i wyszła tęcza ;) 



Tęcza była dobrym znakiem. Okazało się, że wykonają ostatni zjazd kolejką. Dodatkowo jak się okazało Pan nie chciał już od nas pieniędzy. Kiedy zjeżdżaliśmy lekko padało i dookoła mruczała lekko burza. Coś niesamowitego. Dodatkowo kolejka szła w trybie "turbo", jak to określił przez krótkofalówkę Pan z obsługi. Coś pięknego ;). 

Kto miał parasol, ten radził sobie w taki sposób z warunkami pogodowymi ;) 



Po zjeździe na dół czekało nas jeszcze 3 km marszu do domu. Pogoda poprawiła się na tyle, że można było iść. Po drodze spotkaliśmy roześmianego żulika, bardzo radosnego, że się ochłodziło. Zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. 

Kolacja była pyszna. Zrobiliśmy sobie makaron z jagodami zebranymi na szlaku ! :) Coś pięknego ! :) 


PODSUMOWANIE: 

CZAS:         7,5 h + 0,5 h "stopem"
DYSTANS: 21 km + 12 km "stopem"
KOSZT:      3 zł woda na Cienkowie ! :) 


To by było na tyle. Już niedługo cz. 2 - Czantoria - Wielki Stożek, oraz test plecaka, który przewija się na zdjęciach . 









Śniadanie "miszczów"

Wszyscy się chwalą co jedzą na śniadanie, ja również postanowiłem to zrobić ten jeden, jedyny raz.


       Oto i ono. Jako, że jeżdżę codziennie rowerem do pracy od pewnego czasu zwracam uwagę na to, co jem.

       W moim menu goszczą ostatnio dość często płatki owsiane błyskawiczne z różnymi dodatkami.

         Zawierają dużą porcję energii potrzebnej organizmowi z samego rana. Zawierają sporą porcję złożonych węglowodanów, białek, nienasyconych kwasów tłuszczowych, błonnika, witaminy B1, B6, E i wiele wiele innych.

Oprócz tych zalet są też niesamowicie tanie i szybkie do przygotowania.


Co do tego ? 

Arbuz
Chociaż składa się praktycznie z samej wody doskonale nadaje smak i dodaje nieco słodyczy.

Czarna porzeczka
Zawiera dużo witaminy C, oraz spore dawki antyoksydantów, czyli będę się wolniej starzał ;)

Czerwona porzeczka
Posiada witaminy i minerały działające oczyszczająco i odświeżająco na organizm, pomaga w walce z ewentualnym przeziębieniem, a do tego doskonale smakuje ;)

         Całość polana jogurtem naturalnym, ewentualnie mlekiem, oczywiście 1,5% maksymalnie. :) Te z kolei zawierają białko, wapń e.c.t. ;)

        Po takim śniadaniu nie tylko jesteśmy najedzeni, ale również dostarczyliśmy organizmowi witamin i minerałów potrzebnych do dalszego funkcjonowania nie tylko podczas wysiłku fizycznego :) !. 

Smacznego !

Wyprawa w krzaki

        Siedząc w pracy kilka dni temu Kuba zadał mi pytanie, czy idę z Nim do lasu. Trafił w samo sedno, bo od dłuższego czasu szukałem pretekstu, żeby wybrać się w dzicz. Zgodziłem się od razu i tak oto w piątek o godzinie 18 spotkaliśmy się w trójkę w centrum. Każdy na plecach dźwigał plecak ważący dobre kilkanaście kilogramów.

      Wyruszyliśmy w daleką drogę w nieznane, a konkretniej w nieznane dla mnie i Tomka. Szliśmy przez lasy, hałdy, pola. Przyznam szczerze, że trochę poruszam się po Zabrzu i to nie tylko w okolicach centrum, ale momentami piękne widoki dość mocno mnie zaskakiwały ! :)

     Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, przespaliśmy się nieco na hamakach. Rano pobudka, śniadanie i wymarsz do domu. Znowu 10 km i byliśmy już w domach. Gorący prysznic i można było wrócić do żywych.

     Tak mi się spodobało przebywanie z daleka od cywilizacji, że z napięciem czekam na następne wyprawy, tym razem nie w okolice, a w Beskidy. Pomału kompletuję sprzęt i ubrania. Będzie nieźle ! :)




Na zdjęciu Mona, Lusia, Kuba, Tomek, Ja


Jakiś smaczny był ten gulasz z puszki ;) 


Zdjęcia dzięki uprzejmości Tomka, któremu bardzo dziękuję ;)